Wstrząsające wydarzenia na warszawskiej Białołęce: Przechodnie ratują niemowlę pozostawione w rozgrzanym samochodzie

Ruch uliczny na warszawskim osiedlu Białołęka nagle został zakłócony, gdy przypadkowi przechodnie stali się bohaterami, ratując życie porzuconego niemowlęcia. Na skutek rażącej nieodpowiedzialności ojca, bezbronne dziecko zostało samo w gorącym aucie. Ten niezrozumiały czyn miał miejsce podczas upału, kiedy temperatura na zewnątrz osiągnęła 35 stopni Celsjusza. W wyniku tego zdarzenia, mały chłopiec z objawami odwodnienia musiał zostać przetransportowany do szpitala.

Krytyczna sytuacja rozegrała się na ulicy Marywilskiej na Białołęce około godziny 18:00 w czwartek. Jeden z przechodniów zauważył dziecko w zaparkowanym samochodzie po usłyszeniu płaczu dochodzącego z wnętrza pojazdu. Chociaż silnik pojazdu był uruchomiony, to jednak nie było w nim żadnego dorosłego, tylko małe, płaczące i spocone niemowlę.

Intruzja przechodniów była nieunikniona. Udało im się lekko uchylić przednie szyby samochodu, a jedna z kobiet wsunęła rękę do środka i otworzyła drzwi. Świadkowie szybko wydobyli dziecko z nagrzanego auta i ze względu na brak nadzoru dorosłych, powiadomili służby ratunkowe.

Policja dotarła na miejsce po kilku minutach i natychmiast wezwała pogotowie ratunkowe. Po przyjściu medycy pracownicy służby zdrowia stwierdzili, że chłopiec wykazuje objawy odwodnienia i musi być natychmiast przewieziony do szpitala. Decyzją lekarza, maluch musiał pozostać pod obserwacją.

Okoliczności dramatycznych wydarzeń zmieniły się, kiedy około 19:15 na miejsce przybiegł mężczyzna, którym okazał się być ojcem porzuconego dziecka. 40-letni mężczyzna próbował tłumaczyć powody swojego niewybaczalnego czynu. Po nim przybyła również matka dziecka – informacje te przekazała komisarz Paulina Onyszko.

W ostatnim piątku policja opierając się na zgromadzonych dowodach oraz zeznaniach świadków postawiła ojcu zarzut narażania dziecka na bezpośrednie zagrożenie życia lub poważne uszczerbki na zdrowiu. Za ten akt niedopilnowania może mu grozić kara od 3 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności – podsumowała komisarz.